W Cylindrze Iluzjonisty Rozdział 1 cz.2
Francja 1901
Annette zabrała ją do pokoju należącego do Seraphine. Przeprowadzając
przez tłum współczujących i łkających artystów w miarę bezboleśnie, chciała
oszczędzić dziecku zbędnych emocji. Uważała, że dziewczynka mimo
niesprawiedliwie młodego wieku powinna przyzwyczaić się do sytuacji jak
najszybciej. Musiała się uodpornić, zacisnąć zęby i iść przez życie z uniesioną
głową, nie zważając na widma przeszłości. Kobieta w tamtej chwili obiecała
sobie, że wychowa dziewczynkę na silną i odważną kobietę, która będzie
potrafiła stawić czoło życiu i ludzkiemu okrucieństwu.
Rosalie przez całą drogę nie odezwała się ani słowem, przytłoczona
współczuciem skierowanym w jej stronę, wolała się raczej skupić na powstrzymywaniu
wzbierających w niej łez. Los wydawał jej się bezczelny, jak śmiał zrobić coś
takiego jej matce, im dwóm. Idąc ramię w ramię z Annette, starała się nie
okazywać jakichkolwiek oznak wrażliwości czy strachu przed samotną
przyszłością, na którą była skazana. Miała jednak wszechogarniające ją
wrażenie, że zatajenie emocji jej nie wychodzi, była wręcz przeświadczona o tym
,że ma wypisane na czole wszystkie emocje jakie aktualnie czuje. Złość
przemieszaną z bólem, rozpacz z chęcią odwetu, miłość z jej brakiem.
Najbardziej jednak fenomenalnym połączeniem był strach przed nadchodzącymi
samotnymi dniami i wyzwanie jakie tliło się w jej sercu.
Szły w
blasku księżyca, coraz bardziej oddalając się od zgiełku i chaosu. Ta nagła
zmiana otoczenia, orzeźwiła myśli Rosalie, jednak mimo tego faktu każda jej
emocja nadal była niejasna i przytłumiona tak samo jak ona była oszołomiona.
Wilgotne, chłodne powietrze październikowego wieczora, sprawiały ,że czuła się
silniejsza, pewniejsza. Wiedziała niestety, że to stan przejściowy, że za
wrotami od wagonu, zamknie się w sobie powracając wspomnieniami do jeszcze
przecież świeżych wydarzeń dzisiejszego poranka kiedy były jeszcze razem.
Ulotność chwili w tamtym momencie była
dla niej niezrozumiała, nigdy nie potrafiła pojąć swoim dziecięcym wyobrażeniem
kruchości ludzkiego życia i też nigdy nad tym się nie rozwodziła.
Dotarłszy do właściwego wagonu Annette otworzyła drzwi by dziewczynka
mogła wejść do środka a następnie weszła za nią. Zapaliła małą lampkę naftową
stojącą na stoliczku nocnym. Pomieszczenie wypełniło się ciepłym, żółtawym
światłem. Oświetlone ściany przywoływały wspomnienia ,które niemalże sprawiały
ból dziecku. W pokoju, a raczej małej klitce, stało żelazne łóżko na którym
spały we dwie, mały stoliczek nocny z lampą, skrzynia na zabawki, których Rosie
nie posiadała, stojące pęknięte lustro i
mała szafa wypełniona nie tyle ubraniami co książkami, których nie miały gdzie
podziać. Całość wypełniał surowy zapach taniego mydła.
Rosie poczuła, że czuje pieczenie w gardle i oczach,
niewątpliwy znak ,że bariera ,którą tak bardzo starała się wytworzyć podczas
drogi tutaj, właśnie runęła. Poczuła wilgoć na policzku. Kobieta błyskawicznie
zauważyła co się dzieje. Uklękła przed maluchem by ich oczy były na tym samym
poziomie.
-Rosalio, proszę się natychmiast wziąć w garść! Nie życzę
sobie płaczu!- ścisnęła dziewczynkę za ramiona by zmusić ją do spojrzenia w oczy
Rosalie nie zważając na podniesiony głos niani przytuliła
się do kobiety. Annette w oniemieniu klęczała z wtulonym do jej piersi
siedmioletnim dzieckiem. Czuła drganie wątłego ciałka, wilgoć od łez i coś
jeszcze… małe nieśmiało bijące serduszko. Delikatne jak u wróbelka ale
pracowało ze wzruszającą determinacją. Tak dawno nie miała do siebie
przytulonego dziecka, tak dawno, że aż tamte chwile stały się już dawno
wyblakłym rozdziałem w książce jej życia. Podczas gdy dziewczynka łkała w jej
ramię, kobieta z pewną obawą i może nawet dozą nieśmiałości uniosła rękę i
pogłaskała małą po głowie. Skąpa kiteczka wypełniona brązowymi włoskami tak cienkimi ,że wstążkę
trzeba było zawiązywać na kilka supełków by przytrzymać upięcie, leżała
spokojnie na pleckach dziecka. Rosalie tylko czekała na ta pieszczotę, jakby
zapewnienie ,że wszystko się ułoży. Siedziały tak w objęciach przez parę chwil,
po których Annette z bolącym sercem odciągnęła dziecko i powiedziała patrząc
prosto w zaczerwienione od łez, wielkie, ufne oczy.
-Rosie, nie możesz płakać-zabroniła
-Dlaczego?- spytała nie mogąc się powstrzymać od łkania
-Bo to oznaka słabości, w życiu czeka Cię jeszcze wiele
smutków
-Czyli to nie koniec
-Nie, moje dziecko, nie koniec
-Ale, co jeszcze można mi zrobić?- dziewczynka stała w iście
żałosnej pozie ,z pochyloną główką pokrytą łzami. Małymi paluszkami gniotła
koniec swojej lnianej koszulki, chcąc gdzieś skupić swoją uwagę.
Nie wiedziała co ma na myśli kobieta, co jeszcze mogą jej zrobić? Jest małym, nic nie znaczącym już dla nikogo dzieckiem. Najbardziej bolała ją myśl o samotnych wieczorach jakie teraz będzie spędzać tylko w towarzystwie bolesnych wspomnień. Nie będzie rozmów jakie toczyła z mamą wieczorami, tak długich ,że w lampce skończyła się nafta. Nie będzie czytania, śmiania się. Będzie nic. Pustka. Wszędzie pustka. Pustka obok niej w łóżku, obok niej na obiedzie, na scenie i w sercu.
Nie wiedziała co ma na myśli kobieta, co jeszcze mogą jej zrobić? Jest małym, nic nie znaczącym już dla nikogo dzieckiem. Najbardziej bolała ją myśl o samotnych wieczorach jakie teraz będzie spędzać tylko w towarzystwie bolesnych wspomnień. Nie będzie rozmów jakie toczyła z mamą wieczorami, tak długich ,że w lampce skończyła się nafta. Nie będzie czytania, śmiania się. Będzie nic. Pustka. Wszędzie pustka. Pustka obok niej w łóżku, obok niej na obiedzie, na scenie i w sercu.
-Jak dorośniesz to zrozumiesz- i nie powiedziała już nic
więcej
Rosalie spojrzała na siebie w lustrze, z przerażeniem zdała sobie
sprawę, że jej nóżki od kolan w dół pokryte są szkarłatną cieczą. Ubranko
przesączone było krwią, już powoli skrzepłą i brązową. Odwróciła szybko wzrok
by znowu się nie rozpłakać.
Annette pomogła jej się pozbyć krwi :umyła, ubrała w piżamę, stare
ubranka włożyła do torby, w końcu położyła małą do łóżka i wszystkie te
czynności wykonała bez słowa. Usiadła na krawędzi łóżka obok małej dziewczynki.
-Dobranoc- powiedziała- postaraj się zasnąć dobrze?
Dziewczynka na znak zgody kiwnęła tylko głową.
Annette bez zbędnych ceregieli wstała, sięgnęła po
torbę i już miała gasić lampkę kiedy
Rosie się odezwała.
-Nie gaś, proszę
-No tak, dobrze- kobieta zdała sobie sprawę, że faktycznie
dziecko po takich przejściach może bać się ciemności, postanowiła w następnych
dniach się tym zająć- ten jeden raz
-Zgoda
Chwilę po tym jak
niania wyszła, Rosalia jeszcze leżała w łóżku trawiąc całą sytuację. Usłyszała
jak wrota są zatrzaskiwane od zewnątrz. Wstała.
Kucnęła i wyjęła spod łóżka pudełko. Małą wytartą puszkę
ugryzioną zębem czasu po czekoladkach z wizerunkami aniołków. Pudełeczko
pochodziło z jej 3 urodzin, mama zbierała bardzo długo ,żeby zafundować córce
taki przysmak jakim była czekolada. Uchyliła wieczko. Wnętrze srebrnego spodu
pokryte było rdzą. W środku leżał jej rysunek z mamą. Na papierze, widniał wizerunek pięknej,
uśmiechniętej kobiety trzymającej małe zawiniątko w ramionach, jej wzrok był
zwrócony wprost na obserwatora obrazka. Zawiniątko ,które tak z troską trzymała
w objęciach to Rosie, parę tygodni po urodzeniu. Prywatny rysunek był bardzo
drogi, pewnego dnia dziecko zapytało matkę skąd wzięła na to fundusze:
-Nie musiałam płacić kochanie- powiedziała czystym głosem,
jakby mówiła coś oczywistego
-Dlaczego?
-Twój tatuś to rysował-odpowiedziała
Rosie podkuszona , zaczęła drążyć temat, ale jej mama nie
chciała nic więcej powiedzieć. Papier nie był profesjonalny, nie miał zdobień
charakterystycznych dla tekstury artystów. Nie był nawet dobrze przystosowany
do wytrzymania próby czasu. Kreski przebijały na druga stronę, a sama scena
zaczynała blednąc. Włożyła obrazek z powrotem do puszki.
Było tam coś jeszcze, cel jej podróży po pudełko. Na dnie
znajdowała się gruba, ręcznie malowana talia kart. Dziewczynka sięgnęła po nią.
Pewien chłopiec nauczył ją kiedyś sztuki karcianych oszustw. Była to jednak
tajemnica, nikt nie mógł wiedzieć ,że tancerka chowa w cyrku młodego karcianego fałszerza.
Wszystko zaczęło się rok temu gdy przejeżdżali przez pewne miasteczko w środku
cyrkowego sezonu. Istna mekka dla Szefa, który łupił coraz to nowe talenty w tym corocznym zbiegowisku wątpliwych
indywidualności. Ona i jej mama dostały polecenie by odebrać jakieś przedmioty
od Madame Sacral. Jej nazwisko było pseudonimem, niezmiernie paradoksalnym biorąc
pod uwagę jej styl życia, od sakralnego ,,odrobinę” odbiegał. Dotarłszy do
właściwego pojazdu, Seraphine zaczęła zacięcie negocjować z kobietą o cenę. W
tym samym czasie , 6-letnia wówczas Rosalie krążyła wokół wagonu szukając
czegoś ciekawego.
-Cześć, jestem Thomas- odezwał się za nią chłopięcy głos,
odwróciła się gwałtownie
-Cześć, Rosalia- podali sobie ręce
Chłopiec był niższy od niej, cały brudny i w łachmanach, ale
intrygował błyskiem w oczach.
-Co tu robisz?- spytał, wodząc badawczym wzrokiem po jej
twarzy
-Mama negocjuje
-Ahh, tak- powiedział jakby się karcił- pokazać Ci coś?
-Dobrze- zgodziła się po chwili zastanowienia
-Wybierz kartę….
I od tej propozycji, wszystko się zaczęło. Okazało się ,że
Thomas umie operować kartami jak nikt inny. Rosalie zafascynowana jego
umiejętnościami poprosiła o lekcję, na co chłopiec wyraził zgodę. Cały zlot
artystów z całej Francji trwał zaledwie tydzień, lecz ten czas wystarczył by
dziewczynka, pojęła logikę działań chłopca i nauczyła się jej sama. Gdy zlot
się skończył a ona z mamą musiały
odjechać, obiecała Thomasowi ,że nigdy nie wyda jego tajemnych sztuczek a on
podarował jej ręcznie malowaną talię kart. Natomiast mama wynegocjowała w końcu
właściwą cenę z ,jak się potem okazało, mamą Thomasa. Czyli finalnie wszyscy
byli zadowoleni.
Przetasowała z wprawą karty, uspokoiło ja to nieco. Była to
czynność tak dobrze znana ,że w świecie , w którym teraz wszystko było nowe,
jednak coś pozostało niezmienne i niezachwiane. Zaczęła opracowywać nową
sztuczkę i tak spędziła samotną noc jedną z wielu kolejnych…
Komentarze
Prześlij komentarz